Kiedyś myślałam, że chemia jest straszna. Phi! Gdy przyszłam do liceum, znienawidziłam matematykę. Przez matematyka...
Co ciekawe, akcja ma miejsce w liceum zajmujące wysokie miejsce w rankingach szkół. "Najlepsza szkoła w mieście" i inne ceregiele reklamowe...
Zacznijmy od opisu nauczyciela. Udaje luzaka, a wygląda niczym wieśniak z dyskoteki. Cały czas mówi, że się do niczego nie nadajemy. Jego nauka polega na przeczytaniu nam podręcznika i przejściu do zadań. Gdy nie umiałam, brał mnie do tablicy prawie co drugą lekcję i się "załamywał". Mnie brał do trudnych przykładów, a te, które potrafiłabym zrobić, zostawiał zdolniejszym. Nie rozumiałam tej kolei rzeczy. Poza tym, jakieś dziesięć razy nie umiał poradzić sobie z zadaniem. Obiecywał, że zrobi je w domu i sprawdzi. Nigdy tego nie zrobił. I raczej nie zrobi, bo koniec roku się zbliża. Mało piekielności? Dobra...
1. Początek roku, koleżanka nie miała dla siebie tekstu na polski, dlatego pomogłam jej przepisywać na matmie (braliśmy banalne rzeczy). Była to "Pieśń o Rolandzie" we fragmentach. Przyłapał mnie, zaczął czytać.
- Ładne. Piszesz poezję?
2. Łazi po korytarzu jak glonojad. Trzyma się ścian i skręca pod kątem prostym. Łatwo na niego wpaść. Nadepnęłam mu na buta. Spytał mnie.
3. Ustalaliśmy termin sprawdzianu. Klasa chciała za trzy tygodnie pisać test, nie wcześniej... Powiedziałam do mniejszej grupki wokół mnie:
- Piszmy wcześniej, będziecie na świeżo...
- To kiedy wpisać do dziennika?
- Za trzy tygodnie!
*mój bulwers*
- Może od razu w czerwcu... - z ironią, do grupki wokół mnie.
- Jeszcze raz mi ktoś powie "nie uczmy się i nie piszmy dostanie pisemną uwagę do dziennika".
4. Sprawdzian. Miałam 15pkt. / 20pkt. tyle samo miał mój kolega. Miałam delikatnie nakreślone "4" i poprawiane długopisem dziesięć razy na "3". Spytałam się tegoż kolegi:
- Co dostałeś..?
- Cztery!
5. Zawsze "omawia" nowy temat tj. dyktuje nam definicje, twierdzenia. 17 osób na jego lekcji pisało poprawę, a z resztą postanowił właśnie wziąć trygonometrię, z którą nikt nie miał do czynienia. Bez żadnego tłumaczenia, powiedział, że będziemy robić zadania. Wziął mnie do odpowiedzi. Oczywiście, nic nie wiedziałam i kazał mi usiąść. "Kazałem wam przecież powtórzyć wiadomości z gimnazjum" - po pierwsze, nie kazał. Po drugie, nie było czego powtarzać, bo tego nie mieliśmy... Powiedział, że wstawi mi jedynkę. Otworzył dziennik. "Profesorze... ale pan tego nie zadawał" - wybronił mnie pewien chłopak. "A. To trudno..." - nie wiem, czy wstawił, czy nie. Ale i tak klasa nie umie trygonometrii.